niedziela, 17 czerwca 2012

inspiracje, motywacje...

Czasem kiedy ktoś mnie spyta, skąd biorę pomysły na wzory biżuterii którą robię, odpowiadam, zresztą całkiem szczerze, że z zazdrości.
Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam powodowana zazdrością była niewielka torebka dziergana na szydełku, z podszewką, ażurowym wzorkiem i etnicznymi koralikami na ściągaczach. Dziś śmiało można byłoby nazwać to plagiatem, ponieważ torebka którą zrobiłam była odwzorowaniem innej, należącej do mojej starszej siostry ciotecznej. Jednak w wieku lat 12 nie uważałam tego plagiat. Najzwyczajniej w świecie zazdrościłam siostrze torebki, którą przywiozła sobie z wakacje we Włoszech i wiedziałam, że a) w Polsce szybko takiej nie dostanę (jakieś dwa lata później takie torebki były na każdym bazarze...) b) nie byłoby mnie wtedy na nią stać c) łatwiej było mi wziąć od mamy pieniądze na włóczkę niż na torebkę. Dziergałam ją jakieś 2 tygodnie, ale potem byłam z niej dumna jak paw, bo wyglądała jak "kupna". Dziś na szczęście kwestia finansów rzadko mnie ogranicza, ale nadal widząc coś fajnego u kogoś myślę sobie " ja przecież mogę coś takiego zrobić sama i w dodatku nie wydam na to tyle pieniędzy".
Muszę przyznać, że nic nie daje takiej satysfakcji niż komplement na temat czegoś co zrobiłam sama, a następnie pytanie, gdzie to kupiłam (i za ile) oraz zdziwienie na twarzy rozmówcy, gdy odpowiadam, że nie kupiłam, a zrobiłam sama:)
Dziś oczywiście nie odtwarzam bezmyślnie wzorów, które mi się gdzieś spodobają, ale staram się je dopasować do mojego stylu, nadać im niepowtarzalny charakter.
Zdarza mi się czasem, że jakiś wzór mi się dosłownie (!) przyśni, innym razem coś mi wyjdzie przez przypadek.
Są też sytuacje, kiedy ktoś prosi mnie o zrobienie czegoś (np bransoletka pleciona ze sznurków, przywieziona z jakiegoś egzotycznego kraju, w dodatku ze zdjęcia w słanej jakości i wykonanej techniką mi zupełnie nieznaną) i siłą woli, metodą prób i błędów udaje mi się otrzymać efekt, który osobę obdarowaną bardzo cieszy.

Wracając do zazdrości, moja koleżanka z ławki w liceum kupiła sobie naszyjnik ze szkła weneckiego (duża czerwona pastylka, z której zwisały mniejsze przywiązane na sznureczkach).
W liceum miałam straszną "fazę" na szkoło weneckie, które zresztą bardzo lubię do dziś.
Poniżej, moja własna wersja naszyjnika, którego bardzo zazdrościłam koleżance

1 komentarz:

  1. Tak, to zawsze był mój ulubieniec. Do dziś kocham to połączenie kolorów, które po raz pierwszy urzekło mnie właśnie wtedy, kiedy obczaiłam ten naszyjnik u Ciebie.

    OdpowiedzUsuń